Music~

czwartek, 5 lutego 2015

#Chapter Two - Who would have guessed it?

Siedzieliśmy razem z Samem w pokoju, czekając, aż ulewa na zewnątrz w końcu odpuści. Jednak nie na to się zanosiło. Deszcz nasilał się z każdą godziną, woda płynęła rynsztokami, niczym górski strumień. Westchnąłem głucho, przetarłem oczy, zerknąłem na mojego współlokatora. Spał. Sięgnąłem po jedną z książek, zagłębiając się w lekturze. Nie zauważyłem upływu czasu, więc kiedy spojrzałem na zegarek, bardzo się zdziwiłem widząc czternastą. Odchrząknąłem cicho, postukałem w dno łóżka Samwella. Rozległo się donośne pufnięcie, a po chwili jego głowa wynurzyła się zza drewnianej deski. Wpatrywał się we mnie, nieco jeszcze rozespanym wzrokiem.
- Czego? - spytał cicho.
- Śpiąca królewno, czas wyleźć z wyrka. - odwarknąłem, z trudem usadzając się na wózku. Sam patrzył na mnie jeszcze przez chwilę, po czym ziewnął i prychnął cicho, szczelnie owijając się kołdrą.
- Nie chce mi się. - jego słowa dotarły do mnie dopiero wtedy, kiedy zakładałem trampki. - Daj spokój. Jestem zmęczony... - przetarł oczy.
- Czym niby?! - zapytałem, patrząc na niego lekko poirytowany. - Kiśniesz tam już od wczoraj i nadal chce ci się spać?! Nie uwierz...
- Zamknij się. - uciął krótko, ziewając jeszcze donośniej niż uprzednio. - Nie po to mnie tu z tobą zamknęli, żebyś mi rozkazywał. - odpowiednia osoba... Tch, dobre sobie. On nie miał do mnie żadnego szacunku, ba, wątpię, żeby kiedykolwiek go okazał. Za kogo on się ma? Za lepszego ode mnie - to pewne.
- Posłuchaj... - powiedziałem, ledwo trzymając emocje na wodzy. Powieka mi drgała, jednak powstrzymałem wszystkie gwałtowne odruchy. - Nie mam zamiaru wszczynać kłótni, ale każdy musi coś jeść, bez względu na to, ile śpi, czy jaki jest. Moim zdaniem powinieneś...
- Sranie w banie. - zeskoczył z łóżka piętrowego z taką zwinnością, której po nim bym się nie spodziewał. Złapał mnie za poły koszuli, szarpnął. -  Za kogo ty się masz, młody? - wychrypiał. - Nie zapominaj, że to ja jestem tym starszym kolegą i to ja mam cię poprowadzić przez tę szkołę. A teraz, to ty mnie posłuchaj, paralityku. Po pierwsze primo: to ja tu ustalam zasady. Po drugie secondo: i tak wiem, że sam ze schodów nie zejdziesz. Nie jestem głodny, ale jako twój starszy kolega, jestem zobowiązany ci, łamago, pomóc.
Otworzyłem usta, by coś powiedzieć, jednak po chwili je zamknąłem, widząc radosny uśmiech na jego twarzy. Samwell chwycił widełki od wózka i pchając mnie do przodu, udał się do stołówki.
Na obiad był kurczak z ziemniakami. Mi, który spędził cały ranek bez pożywienia, posiłek bardzo smakował. Mój współlokator nie był nim zachwycony, co można było sądzić po tym, że nieustannie rozgrzebywał ziemniaki swoim widelcem.
Po zjedzonym obiedzie wróciliśmy do pokoju. Samwell z wyraźnym zadowoleniem wdrapał się na swoje łóżko i wyjmując z torby paczkę chipsów, odpalił swojego laptopa. Zaczął oglądać jakiś film, podczas gdy ja patrzyłem przez okno. Wsparłem podbródek na łokciach, westchnąłem głośno.
Na zewnątrz było szaro i ponuro, nic ciekawego. Moją uwagę przykuł jednak czarny kształt, obok jednego z drzew. Próbowałem przyjrzeć się mu dokładniej, jednak widok zamazywał mi deszcz. Warknąłem, klnąc cicho pod nosem, wytarłem szybę z pary, przez co widok trochę mi się poprawił. Dokładnie mogłem w tym dostrzec sylwetkę zbliżoną do ludzkiej i dwójkę fioletowych, jasnych oczu. Były skierowane w stronę dorodnego dębu, widocznie ich nie interesowałem, tym lepiej dla mnie. Zżerała mnie ciekawość, chciałem przyjrzeć się temu czemuś z bliska, jednak nie miałem takiej możliwości. Kiedy miałem już odejść od okiennicy, stworzenie przeniosło na mnie swój wzrok.
W jednym momencie w mojej głowie zawyły chóry dysonansów, raniąc moje uszy, które momentalnie zakryły. Chciałem odwrócić wzrok, jednak nie mogłem. Te niezwykłe oczy przyciągały mnie do siebie tak bardzo, jakby wołały: Chodź do mnie. Skrzywiłem się, moim ciałem szarpnął ból, szybko zacisnąłem powieki, oblany zimnym potem odjechałem od okna. Dyszałem ciężko, Sam spojrzał na mnie, na jego twarzy nie dostrzegłem żadnych emocji.
- Coś się stało? - zapytał cicho, wspierając głowę na skrzyżowanych rękach. Przełknąłem ślinę, wskazałem na okno, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Skierował głowę w tamtą stronę, spokojnie przeżuwając chipsy. - Mhm. Obserwuje uczniów. Lepiej nie interesuj się tym, czego cię jeszcze nie uczono.
- Zaraz, co? - zapytałem, mrużąc oczy, moje serce nadal dygotało ze strachu. - Te krzyki... To wszystko... Kto to do cholery jest?!
- Widzą go tylko Peccatum. - rzucił, jakbym cokolwiek z tego zrozumiał. - Wyczuwam u ciebie stężenie środków psychoaktywnych we krwi. Depresja, tak? Wiesz, jeżeli nie chcesz być naszpikowany lekami, to nie mów nikomu niezaufanemu, że zobaczyłeś Spectrum. Jeden mądry już powiedział... Po prostu, dziób w kłódkę.
- Nie zrozumiałem połowy z tego, co powiedziałeś. - warknąłem, masując skroń, która pulsowała tępym bólem, opadłem na łóżko.

3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Super opowieść, jestem bardzo ciekawa, co będzie dalej. Czekam na kolejny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam
    Przeczytałam od razu prolog plus dwa rodziały. Na opowi.pl wydaje mi się, że widziałam kategorię horror, czy to aby naprawdę musi być horror? :) Na razie się na to nie zapowiada, choć końcówka faktycznie daje do myślenia.
    Piszesz bardzo schludnie, nie widziałam większych błędów, raz gdzieś niepotrzebnie kropkę wstawiłaś, ale pewnie teraz tego nie znajdę :)
    Sam początek i pierwszy rozdział był tak smutny, że aż zrobiło mi się żal głównego bohatera. Zdaje się, jakby wszystkie nieszczęścia świata spadły właśnie na niego.Oby współlokator okazał się podporą.
    Czekam na następny rozdział, który z chęcią przeczytam, w międzyczasie zapraszam do mnie:
    amandiolabadeo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń